28 lipca 2015

Cała seria książek i filmów o Harrym Potterze to dla mnie strzał w dziesiątkę. Podobała mi się gdy byłam nastolatką i podoba mi się teraz gdy jestem matką. Nigdy nie rozumiałam głosów księży aby tej serii unikać, dyskutować jakoś szerzej na ten temat nie zamierzam, ale uważałam zawsze, że ktoś zrobił burzę w szklance wody. Dla mnie od zawsze była to wspaniała baśń, bardzo pobudzająca wyobraźnie jak inne opowieści dla dzieci, młodzieży i tych troszkę starszych. 

A filmy? Cóż właściwie mogłabym ograniczyć się do jednego zbiorczego posta obejmującego całą serię, bo każda kolejna część przynosi mi na myśl te same konkluzje - to bardzo dobre adaptacje powieści Rowling. 
Dwie wspomniane dziś ekranizacje miały swoją premierę w 2002 i 2004roku! Wooow, kto by pomyślał, że to już tyle lat.



Powtórzę to co pisałam przy kamieniu filozoficznym: co myślę o filmie? Bardzo mi się podoba! Myślę, że młodzi aktorzy, którzy wcieli się w role Harry'ego Pottera, Hermiony Granger i Rona Weasleya zostali wybrani idealnie! 

Fabuła została niemal w 100% zachowana, scenarzyści dokonali niewielu, mało znaczących zmian. Lubię to. Film ogląda się z przyjemnością, wciąga. Miło jest zobaczyć na ekranie wnętrza Hogwartu, mecze quidditcha, wszystko co widzieliśmy tylko oczami wyobraźni. Jak dla mnie super gratka. 

Niestety oglądanie na tvn to prawdziwy dramat ze względu na reklamy choć przy małym dziecku można nawet docenić reklamy :) Jedną rzeczą, która mnie bardzo denerwuje jest dubbing. Wolę oryginalną wersję językową i napisy. Niestety to film dla dzieci, dlatego dubbing jest tu raczej standardem. Do tego czarodziejskiego świata idealnie pasuje brytyjski akcent, który możemy posłuchać jedynie na DVD.

W kolejnych częściach postaci dorastają, aktorzy też dorośli. Kiedy ogląda się wszystkie części po kolei, ciągiem ta zmiana jest bardzo widoczna i poraża. Kiedy czekało się z utęsknieniem na pojawienie kolejnych części w kinach było całkiem inaczej. 




Kolejne części przygód Harry'ego możecie oglądać w TVN. W piątek 31.07 o 20.00 zapraszam was na czwartą część przygód - Harry Potter i Czara Ognia. Polecam obejrzeć tą część szczególnie fankom Roberta Pattinsona, który wciela się w rolę Cedrika Diggory'ego! Powtórka w niedzielę około 16! Jako wielka i zmęczona ciężarówka nie mam ostatnio siły wysiedzieć całego seansu dlatego w piątek przeważnie oglądam połowę filmu a w niedziele dokańczam go z synkiem :) 

27 lipca 2015

Jeszcze nie urodziłam a mam mnóstwo planów na czas po porodzie :) Planów związanych ze sobą, swoim ciałem. Jeśli chodzi o pielęgnację to mało którą przyszłą mamuśkę omija problem rozstępów. Nie przejmowałam się nimi po urodzeniu synka i nie mam zamiaru robić z nich tragedii i tym razem. Nie znaczy to jednak, że nie dbałam o siebie w ciąży i po. Najczęściej mimo pielęgnacji najlepszymi specyfikami, regularnie i do przesady nie unika się brzydkich i szpecących pręg na ciele - niektórym "pęka" brzuch innym piersi, uda, pośladki... Mówi się trudno. Pojawiły się? To trzeba działać by je opanować, nie da się ich już podobno zlikwidować, można jedynie zmniejszyć ich widoczność. Trzeba to robić jak najszybciej. Oto mój arsenał, z części kosmetyków już korzystałam a część to nowości. Swoje wrażenia będę opisywała systematycznie w tym poście, dodając inne specyfiki. Mam nadzieję, że szybko przestanę aktualizować ten post :)


1. Oliwka do ciała Babydream fur Mama.
Ten kosmetyk używałam w pierwszej ciąży, po ciąży i w drugiej ciąży. Zużywam jeden i natychmiast kupuję następny. Jest lubiany i zachwalany przez wiele mam. Jakie są moje wrażenia? Bardzo go nie lubię. Nie lubię jego zapachu, konsystencji, tego jak wolno się wchłania przez co wżera się w ubrania, które muszę po kilku założeniach na ciało posmarowane oliwką wyrzucić. Ma natomiast cudowne działanie na moją napiętą skórę brzucha, przynosi ogromną ulgę kiedy w ciągu dnia czuję jakby brzuch miał pęknąć na pół. Dlatego nie zniknie prędko z mojej szafki. Można go stosować od początku ciąży, niewiele kosmetyków na rozstępy dla mam można stosować przed czwartym miesiącem. W opisie radzą by stosować go do 3 miesięcy po porodzie. Nic nie stoi na przeszkodzie by stosować go dłużej. Kosmetyk ma bardzo fajny skład: olej sojowy, migdałowy, słonecznikowy, jojoba i makadamia i to prawie wszystko.

2. Rękawica do masażu i twarde gąbki.
Sama nie przepadam za takimi torturami i w ciąży ich unikam, ponieważ nie należy zbyt masować sobie brzucha. Jeżeli jednak rozstępy występują w innych miejscach na ciele warto pobudzać je takimi masażami.

3. Masło do ciała po porodzie - ujędrniające Ziaja Mamma Mia
Nie wiem jak tam skład, możliwe że nie najlepszy ale uwielbiam to masło do ciała ponieważ przepięknie pachnie. Zużyłam kilka opakowań po narodzinach synka i już z utęsknieniem czekam aż zacznę się nim smarować po drugiej ciąży :)

Na przetestowanie oczekują:

4. Nivea - Balsam ujędrniający pod prysznic

5. Ziaja multimodeling - Balsam do ciała

6. Eveline dermapharm multi oli na rozstępy i blizny




26 lipca 2015

Zrobiło się monotematycznie ostatnio. A to dlatego, że nadrabiam zaległości. Już przekonałam się niejeden raz zasiadając do opisania wrażeń z porównania filmu i książki, że trzeba to robić jak najszybciej po przeczytaniu książki i obejrzeniu filmu. Niestety wszelkie ciekawe spostrzeżenia, porównania uciekają mi bardzo szybko z głowy jak moje pomysły. Co chwila wymyślam coś nowego co wyrzuca z mojej pamięci niektóre mniej istotne sprawy!

Muszę zatem zamieścić kolejny wpis z tej serii, chyba trzeci z rzędu bo teraz kiedy już odliczamy dni do pojawienia się na świecie naszego maleństwa wielce prawdopodobne jest, że prędzej urodzę niż zapamiętam co myślę o filmie i napiszę o tym po narodzinach maleństwa.



Co myślę? No cóż. Jestem bardzo zadowolona. Książka "Przeminęło z wiatrem" to w tym roku chyba najciekawsza pozycja jaką czytałam, wciągnęła mnie, wzbudziła wiele emocji. Przeżywałam opisaną historię razem z jej bohaterami. Film? Pozwolił mi przeżyć to jeszcze raz. Oczywiście nie było to moje pierwsze spotkanie z filmem, widziałam go już wielokrotnie w telewizji. Oglądałam go jeszcze jako mała dziewczynka. Było to jednak pierwsze spotkanie z filmem po przeczytaniu książki. Więcej już rozumiałam, mogłam lepiej ocenić relacje Scarlett i Rhetta.

W filmie niemal dokładnie odzwierciedlono fabułę książki, troszkę pomajstrowano przy liczbie ciąż Scarlett, ale myślę, że to akurat działa na korzyść filmu :)

Grająca Scarlett Vivien Leigh została idealnie wybrana do tej roli. Aktorka ta miała specyficzną urodę. Kiedy się na nią patrzy w filmie nie można powiedzieć, że jest bajecznie piękna. Ma w sobie coś "nieładnego", zauważyłam to dopiero po lekturze powieści i bardzo pasuje to według mnie do Scarlett. Leigh wspaniale zagrała Scarlett, jej spojrzenia, gesty, mimika twarzy - tak właśnie widziałam Scarlett oczami wyobraźni czytając książkę. Jak dobrze wypadła w tej roli może świadczyć otrzymany Oscar.

Rhett to postać, która nie może istnieć w realnym świecie. Bezbłędnie odczytywał myśli i intencje Scarlett. Czytał z niej jak z otwartej księgi, demaskował jej kłamstwa, chłodno kalkulował jej zamiary. Przy tym był w niej bezgranicznie zakochany a jak wiadomo miłość zaślepia, nie pozwala obiektywnie ocenić drugiej osoby. W filmie w postać Rhetta wcielił się "Król Hollywoodu" Clark Gable. Ja nie jestem specjalnie fanką jego urody, ale kobiety mdlały na jego widok w swoim czasie. W roli Rhetta poradził sobie bardzo dobrze, mnie jednak kilka cech jego wyglądu irytuje, więc nie do końca mnie porwał.


"Przeminęło z wiatrem" nie jest typowym romansem. Historia Scarlett i Rhetta jest co prawda wątkiem wiodącym ale przeplata się z opowieścią o wojnie secesyjnej, przedstawia jak doszło do jej wybuchu, jej przebieg. Myślę, że nawet jest to istotniejszy wątek. Film nie jest tak na tym skoncentrowany. W książce wyraźniej zaznaczone są też wizerunki innych bohaterów - Melanii i Ashleya. W filmie nie do końca. 

Podsumowując, film jest naprawdę bardzo dobry ale książka jest rewelacyjna! Warto poznać je w duecie :)

21 lipca 2015

Znowu serial na podstawie serii książek. Dzisiaj na blat powędrowała produkcja na podstawie niekończącej się chyba serii Charlaine Harris. Ostatni odcinek serialu został wyemitowany niespełna rok temu, z początku oglądałam go na bieżąco, z czasem jednak przestałam, ponieważ zrobił się niesamowicie nudny. Teraz dokończyłam go przy prasowaniu ;) Kilka słów na temat książek i serialu.


Zacznę od serialu, ponieważ z nim się zetknęłam po raz pierwszy. Amerykański serial produkowany przez HBO był emitowany w latach 2008-2014 i obejmował siedem sezonów. Obejrzałam wszystkie 80 odcinków z różnymi wrażeniami. Pierwsze sezony były bardzo wciągające i emocjonujące, pełne zwrotów akcji. Od razu zainteresowało mnie co się dzieje dalej. Dlatego szybko wyszukałam na allegro książki, na podstawie których został nakręcony serial. Seria nie była jeszcze wtedy popularna w Polsce, niewiele części serii było w języku polskim. Bardzo lubię czytać książki po angielsku, dlatego ogromnie się ucieszyłam gdy na imieniny dostałam od Ł. 9 książek tej serii po angielsku. W planach na ten rok mam ponowne ich przeczytanie, zobaczymy jak to wypadnie. Czytanie w oryginale tych książek wymaga nieco więcej czasu i skupienia. Cała akcja dzieje się w Luizjanie, bohaterowie mówią specyficznym dialektem i bywa, że ciężko ich zrozumieć :) 

Fabuła? Cóż, wampiry przede wszystkim. To był chyba największy hit tamtych lat. Sam pomysł jednak jest zupełnie inny. Otóż, wampiry koegzystują z ludźmi. Japońska firma wynalazła syntetyczną krew, dzięki której nie muszą atakować ludzi. 
Główną bohaterką jest Sookie Stackhouse, kelnerka-telepatka. Jej losy skrzyżowały się z wampirem Billem Comptonem. Ich życie to nieustanne dramaty. Cały serial jest bardzo brutalny i pełen mocnych scen, czasem aż niesmaczny. Raczej dla widzów o mocnych nerwach. Główne role odgrywają Anna Paquin jako Sookie, którą polscy widzowie mogą ją kojarzyć z roli Ireny Sendlerowej w filmie "Dzieci Ireny Sendlerowej" i Stephen Moyer jako Bill. Dla żeńskiej publiczności bardzo ważną postacią jest Eric a raczej aktor wcielający się w jego rolę - Alexander Skarsgård praz pojawiający się w dalszych sezonach wilkołak - Joe Manganiello. 

Po siedmiu sezonach zakończono produkcję. Myślę, że bardzo dobrze, bo scenarzyści bardzo popłynęli a serial zrobił się bardzo nudny. A książki? Według danych z polskiej wikipedii w serii ukazało się już 15 książek...

Cykl Sookie Stackhouse (The Southern Vampire Mysteries)
- Martwy aż do zmroku (Dead Until Dark, 2001)
- U martwych w Dallas (Living Dead in Dallas, 2002)
- Klub Martwych (Dead Club, 2003)
- Martwy dla świata (Dead to the World, 2004)
- Martwy jak zimny trup (Dead as a Doornail, 2005)
- Definitywnie martwy (Definitely Dead, 2006)
- Wszyscy martwi razem (All Together Dead, 2007)
- Gorzej niż martwy (From Dead to Worse, 2008)
- Martwy i nieobecny (Dead and Gone, 2009)
- Dotyk Martwych (A Touch of Dead, 2009) (zbiór opowiadań dziejących się w świecie Sookie Stackhouse)
- Martwy w rodzinie (Dead in the Family, 2010)
- Martwy wróg (Dead Reckoning, 2011)
- Pułapka na martwego (Deadlocked, 2012)
- Na zawsze martwy(Dead Ever After (maj 2013)
- After Dead: What Came Next in the World of Sookie Stackhouse (październik 2013) - w Polsce nie została do tej pory wydana

13 książka z tej listy jest zakończeniem serii, dwie kolejne to zbiór opowiadań, forma suplementu do serii.

Nie czytałam wszystkich ale pierwsze sezony serialu były dużo ciekawsze od książek. Często też jeden sezon obejmował więcej niż jedną książkę. Scenarzyści znacząco odbiegali od fabuły książek co wychodziło im przeważnie na plus. Jednak od piątego sezonu serial bardzo podupadł, zrobił się nudny i na siłę. Ogólnie książki są raczej słabe, serial był bardzo fajny ale nie utrzymał poziomu. Raczej nie poleciłabym ani lektury książek ani serialu. 

Co do aktorów w serialu to nie jestem ich fanką, szczególnie męczy mnie główna bohaterka, jakoś tak nie przypadła mi do gustu jej gra aktorska. Panowie też nie są dla mnie zbyt przystojni bo przeważnie są grubo po 30, byli zawsze dla mnie za starzy - nie ma na kim oka zawiesić :) Jedynie Joe Manganiello, jeden z moich ulubieńców, który wcielił się w rolę Alcida ratował dla mnie serial w tym zakresie. 


Zapomniałam o jednym aspekcie, który mnie od samego początku w tym serialu fascynował! To wspomniana na początku Luizjana. Akcja dzieje się w małym miasteczku Bon Temps. W domach ich mieszkańców czas jakby się zatrzymał, wszyscy mówią ze specyficznym akcentem. To miła odmiana od tych wszystkich klimatów LA, NYC, w których jest większość produkcji. Miło było mi zawsze popatrzeć na dziwnie urządzone wnętrza domów bohaterów.




17 lipca 2015

Dawno nie zamieściłam nic w tym cyklu a pisać mam o czym. Ku mojej ogromnej radości właśnie na TVN można zobaczyć ekranizacje książek J.K. Rowling o Harrym Potterze. W tej chwili wyświetlana jest druga część, kolejne będzie można oglądać w kolejne piątki o 20.00. Cieszę się bardzo bo zbiegło się to z moim planem czytania. Jestem zatem świeżo po lekturze tej serii. 

Oczywiście  nie jest to moje pierwsze spotkanie z tym bohaterem. Pierwszy raz czytałam jego przygody w gimnazjum - pierwsze cztery części. Dziś już nie pamiętam czy to dlatego, że jeszcze nie ukazały się kolejne czy też dlatego, że w bibliotece szkolnej były dostępne jedynie te cztery książki. Resztę czytałam już na studiach. Oczywiście bardzo mi się spodobały. Sentyment pozostał mi do dziś, przyjemność z czytania jednak jest już zupełnie inna. Wierzę, że w przyszłości książki o Harrym zafascynują moje dzieci. A teraz kilka słów o filmie.



Seria książek stała się błyskawicznie hitem i bestsellerem. Dlatego kwestią czasu było to kiedy pojawi się w kinach. Mam wrażenie, że to jedna z pierwszych takich kasowych ekranizacji. Pamiętam, że wywołała wiele emocji. No a co ja myślę o filmie? Bardzo mi się podoba! Myślę, że młodzi aktorzy, którzy wcieli się w role Harry'ego Pottera, Hermiony Granger i Rona Weasleya zostali wybrani idealnie! 



Fabuła została niemal w 100% zachowana, scenarzyści dokonali niewielu, mało znaczących zmian. Lubię to. Film ogląda się z przyjemnością, wciąga. Miło jest zobaczyć na ekranie wnętrza Hogwartu, mecze quidditcha, wszystko co widzieliśmy tylko oczami wyobraźni. Jak dla mnie super gratka. 




Niestety oglądanie na tvn to prawdziwy dramat ze względu na reklamy choć przy małym dziecku można nawet docenić reklamy :) Jedną rzeczą, która mnie bardzo denerwuje jest dubbing. Wolę oryginalną wersję językową i napisy. Niestety to film dla dzieci, dlatego dubbing jest tu raczej standardem. Do tego czarodziejskiego świata idealnie pasuje brytyjski akcent, który możemy posłuchać jedynie na DVD. 

Pozdro!

09 lipca 2015

Nigdy bym się nie spodziewała, że w niespełna dwa tygodnie uzbieram "materiał" do kolejnego posta z tego cyklu. Pomysł na jego rozpoczęcie był strzałem w dziesiątkę - moja szafka łazienkowa opróżnia się w zastraszającym tempie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy ile mam napoczętych opakowań różnych kosmetyków, próbek. Większość ma jeszcze długie terminy ważności więc mogę (a nawet powinnam!) je spokojnie wykończyć! Nie uniknęłam oczywiście w tym czasie małych zakupów. Testowałam drogerię internetową Rossmana. Do zamówienia, jak to zwykle, zmusiło mnie życie - synkowi kończyły się pieluchy, a właśnie tych rossmanowych Babydream używamy. Najbliższy sklep mamy oddalony o 30km a w te upały bardzo mi się nie uśmiechała wycieczka na zakupy. Przy okazji przejrzałam promocje i oczywiście kilka rzeczy mnie skusiło, oczywiście niezbędnych!!! :) 

Jeśli chodzi o zamawianie w drogerii internetowej Rossmann - sama strona jest paskudna, niewygodna i nie ma wszystkich dostępnych w sklepach produktów, niestety. Proces zapłaty za zamówienie również jest trochę niewygodny, choć ma swoje plusy - po złożonym zamówieniu musimy odczekać na maila z informacją czy produkty są dostępne i dopiero wtedy możemy zapłacić za zamówienie. Trochę to dziwne. Złożyłam zamówienie o 16, o 17 zapłaciłam a o 21 dostałam maila z informacją, że zamówienie jest uszykowane do wysyłki. Następnego dnia o 13 kurier zadzwonił do drzwi! Ogromny plus za czas realizacji zamówienia. 

Dostępnych jest trzy rodzaje sposobu odbioru zamówionych produktów - odbiór osobisty w wybranej drogerii za 0zł, odbiór osobisty na wybranych stacjach ORLEN za 10zł/paczka i wysyłka kurierem 13zł/paczka - to ceny przy przedpłacie. Jeżeli nasze zamówienie będzie przekraczało jedną paczkę płaci się za kolejną paczkę 13zł. Musiałam przez to trochę ograniczyć zakupy :( Pieluchy zajmowały bardzo dużą część paczki, udało mi się zamówić dwie paczki pieluch plus trochę kosmetyków. 

Na pewno będę jeszcze korzystała z tej formy zakupów w Rossmannie :)

Dzisiejsze wykorzystane opakowania:



1. SunOzon Sonnenmilch Mleczko do opalania 20SPF ochrona średnia.
Bardzo lubię kosmetyki przeciwsłoneczne z Rossmanna! Szczególnie mleczko do opalania, pięknie pachnie. Ochrona na poziomie 20SPF to raczej słaby bloker, ale w ostatnich upałach nie wychodziłam za bardzo w pełne słońce, jedynie przechodziłam między domem a cieniem w ogrodzie dlatego przyjęłam, że taka mi wystarczy i rzeczywiście nie spaliłam się :) Gdybym planowała opalanie mam w szafie wyższy filtr.

2. Satin feel. Shaving gel for women. Sensitive.
Poszukiwania zastępcy żelu do golenia z Cien trwają. Ten żel spisał się dość dobrze. Nie jestem w pełni zadowolona, może przez kiepskie maszynki :( Wrócę jeszcze do tego produktu bo na dzień dzisiejszy to numer jeden.

3. Naturalny krem oliwkowy. Lekka formuła.
Kiedyś był moim hitem, dziś po wypróbowaniu kilku nowych ta "lekka formuła" stała się jednak nieco za ciężka dla mnie. Stosuję go również przy synku bo może być używany od 3 m-ca życia.

4. Ziaja. Uniwersalny płyn do demakijażu. 
Kilka lat temu używałam tylko takie płyny. Ten zużyłam w połowie, w lipcu kończył się termin ważności więc go wylałam. Nie zmywał dobrze maskary, trzeba było mocno trzeć oko, podrażniał mnie. Przerzuciłam się na mleczka. Ładnie pachnie!

5. Adidas. Floral dream body fragnance.
Spray naturalny do ciała o kwiatowym zapachu. Sama go wybrałam o dziwo, bo nie przepadam za kwiatowymi zapachami. Bardzo go lubię i już tęsknię! Na pewno kupię kolejne opakowanie.

6. Advance Techiques AVON - spray nabłyszczający do włosów.
Kolejny produkt, któremu skończył się termin ważności. Szkoda było go wyrzucić a nie sprawdzał się zupełnie. Oczywiście nabłyszczał włosy. Tak nabłyszczał jakby 5 dni nie były myte. Dlatego nie używałam go zbyt często.

7. Cien. Massage oil.
Kupiony pod wpływem nieokreślonego impulsu (promocja, nuda? nie wiem do dziś). Kwiatowy zapach, którego przed zakupem nie sprawdziłam z miejsca go wyeliminował z użycia. Poziom zużycia widać na zdjęciu. Przeterminował się, dlatego musiał wylądować w koszu. I dlatego, że mnie mąż nie chciał masować!

8. Lakier do paznokci do french manicure. AVON
Bardzo lubię lakiery z avon, miałam ich sporo, mama również. Wydajne, dobrze się nimi maluje, pędzelki są bardzo wygodne, długo trzymają się na paznokciach. Nie narzekałam nigdy. Ten był kupiony w komplecie z białym i paskami do frencha. Nie wiem czy jeszcze są w katalogach.

9. Lakier Lovely
Ten też służył mi długo i dobrze. Był już stary i ciężko było pędzelkiem dotrzeć do zawartości więc trzeba go było pożegnać.

10. Ostatnia maszynka Cien.
Ryczę i smarkam :( Były najlepsze jakie miałam, ostrza nie zapychały się od pianki/żelu... Tęsknię!

11. Ziaja Mamma. Ginekologiczny płyn do higieny intymnej polecany dla kobiet w ciąży i po porodzie.
W aptece internetowej, w której robię zakupy najczęściej dokładanymi do zamówienia próbkami są te od firmy ziaja. Bardzo często pod wpływem tych próbek wybieram ich produkty. Ten płyn bardzo, bardzo mi się spodobał. Pięknie pachnie i dobrze myje. Na pewno się na niego skuszę w przyszłości nawet po ciąży.

12. Ziaja Liście zielonej oliwki. Skoncentrowany krem foto-ochronny 20SPF
Mam jeszcze kilka opakowań próbek i użyje je z przyjemnością. Krem ładnie pachnie, ma przyjemną konsystencję, dobrze się wchłania. Z opisu można używać go pod makijaż.

13. Ziaja SOPOT. Rozświetlanie - krem opalizujący cena sucha i mieszana.
Ciężko mi powiedzieć po próbce czy rzeczywiście działa opalizująco. Zużyłam ją na dwa razy, przyjemnie pachniała, ładnie się rozsmarowała. Ciężko stwierdzić coś więcej. Mam podobny krem z serii SOPOT i nie jestem nim zachwycona bo po kilku dniach stosowania robię się nienaturalnie marchewkowa więc pewnie wyląduje w końcu w Happy Endzie ale jako produkt przeterminowany :(


A poniżej kilka moich nowych nabytków z zamówienia w rossmannie. Jeszcze ich nie zaczęłam używać, więc nieprędko znajdą się w tym cyklu.


06 lipca 2015

Ta daaam! Werble! Jest, gotowy, ukończony. Długo mi to zajęło, przede wszystkim z braku czasu (uniwersalna wymówka). Samo dzierganie nie zajęło mi aż tak wiele czasu, gdyby to w sumie policzyć. Chyba złożenie śpiworka w całość zajęło więcej :) Oto moje dzieło, czeka już na małą księżniczkę. Wskazówki jak wykonać taki śpiworek - znajdziecie tutaj!



Nie jestem do końca zadowolona z niego, z czego konkretnie to się nie przyznam :) Jest to największa udziergana przeze mnie do tej pory rzecz, więc jestem z siebie dumna :) 

04 lipca 2015

Cóż, dziecko szaleje coraz więcej. Nie ma czasu na czytanie. Ach, te piękne czasy kiedy malutki leżał sobie w wózku a mamusia w hamaku z książką w ręce. Odeszły bezpowrotnie i już taki czas nie powtórzy się zbyt szybko. A za chwilę drugi bobasek będzie leżał w wózeczku ale mamusia nie poleży w tym czasie w hamaku tylko będzie biegała za starszaczkiem :) Dlatego druga połowa tego roku pod względem czytelniczym pewnie wypadnie bardzo słabo. Pokazują to już ostatnie wyniki. Dzidzia jeszcze się nie pojawiła na świecie a w związku z przygotowaniami na jej przybycie już nie starcza czasu na uzupełnianie centymetrów. :) Z każdego wyniku będę jednak zadowolona, ponieważ czytanie samo w sobie jest tu ważne. Oto mój wynik w czerwcu: 5cm :) Minęło pół roku wyzwania, do przeczytania mam 171cm, powinnam teoretycznie mieć już przeczytane blisko 90cm. Niestety, brakuje mi do tego wyniku bardzo dużo. Może lipiec okaże się bardziej owocny. Znowu TEORETYCZNIE powinnam trochę się oszczędzać, mniej biegać za juniorem, więcej polegiwać i chować się przed słoneczkiem. Praktycznie? To niemożliwe, chyba bym oszalała :)


W czerwcu na blacie znalazł się Harry Potter J.K. Rowling. Oczywiście nie było to moje pierwsze spotkanie z tym bohaterem. Czytałam jego przygody już kilkukrotnie, to chyba jedna z pierwszych serii książek, dla których zarywałam nockę (kilka lat temu, w gimnazjum, w tygodniu!). Prawdę powiedziawszy zaplanowałam sobie, że przeczytam całą serię w czerwcu jednak dosiadłam się dopiero w ostatnim tygodniu miesiąca do czytania, zbrakło mi czasu wcześniej. Dlatego tylko dwie części. Kończę pisanie bo lecę kończyć trzecią część przygód Harry'ego a drzemka syna ma ograniczony czas :)

Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu:
Start: 1 stycznia 2015r.
Wynik: 55 cm
Zostało: 116 cm

Przeczytaj 52 książki w roku - 22/52

01 lipca 2015

Bardzo kosmetycznie i paznokciowo się tu zrobiło ostatnio. Czas pokazać coś z działu DIY. Falbany maskujące na łóżeczko podobały mi się odkąd zobaczyłam je po raz pierwszy przy poszukiwaniu łóżeczka dla synka. Do tego baldachim choć powszechnie bardzo krytykowany ze względu na to, że jest zbieraczem kurzu. Ja uważam je za urocze, szczególnie dla małej księżniczki. Ale dziś na temat falbany, której zasadność można również poprzeć swoimi maskującymi właściwościami - możemy za nią schować np. czekający na swój moment wózek spacerowy. Podczas przeglądania pięknych bajkowych pokoików wpadł mi do głowy pomysł by taką falbanę wykonać samodzielnie. Nie wiedziałam jak ona wygląda na żywo, sama wydedukowałam własną koncepcję, okazuje się że całkiem inną niż sklepową. Moja jest za to bardziej funkcjonalna. W późniejszym czasie obejrzałam falbany w sklepie dziecięcym - jest to takie duże prześcieradełko zakładane na materac ze zwisającym pasmem materiału po bokach. Moja jest nieco inna. 



Do wykonania mojej falbany potrzeba:
40-50cm szerokości pas materiału, długość zależy od waszego łóżeczka, musi być z pół metra dłuższy niż długość łóżeczka,
taśma do firan długości pasa materiału,
tasiemka satynowa ok 1m
maszyna do szycia.

Mój pas materiału pochodzi jeszcze z wykonanej przeze mnie ozdoby za parą młodą. Muszę się tym też kiedyś pochwalić bo wyszło mi super. Falbanę uszyłam w poprzedniej ciąży, schowałam kiedy nie była potrzebna już przy synku i wyjęłam teraz dla córci. 
Przygotowany pas materiału obszywamy z każdej strony aby się nie strzępił. Do jednego długiego boku przyszywamy taśmę do firan, w kilku miejscach (ja w 5) doszywamy po dwa 10cm kawałki tasiemki do przywiązania falbanki. Ściągamy taśmę do firan, dopasowujemy długość falbany do łóżeczka, związujemy sznureczki. Przywiązujemy falbanę do żeber łóżeczka, dopasowujemy długość. Gdy jest za długa możemy ją wsunąć głębiej pod materac, ładnie zakryje nam też ewentualne niedoskonałości przy obszyciu taśmy. Dzięki temu pasuje zarówno na pierwszym jak i drugim poziomie łóżeczka.
Moja falbanka sięga do dolnego brzegu boku łóżeczka.